kafel #37


Jörg już trzecią godzinę z namaszczeniem szkliwił kafle w manufakturze nieopodal Wormacji nad Renem. Nim się obejrzał, minęło południe. Realizował właśnie zamówienie, które nie trafiało się zbyt często. - W Breslau mieszkają poukładani ludzie - pomyślał. To miasto jest na wschodzie ostatnią ostoją porządku. Dalej chaos przenika do wszelkich sfer życia. - Dlatego kaflarnia sporadycznie wysyła w tamte rejony swoje produkty - tłumaczył sobie. Pewnie za granicą nie dbają o standardy i zamiast praktycznych dekoracji mają brudne gołe ściany.

- ♫ Nie tulipany, maki, bratki, tylko dzwonki, takie kwiatki ♫ - nucił pod nosem.

Wiedział, że w Dresden produkują tulipany i maki. Ale Jörgowi jego dzwonki wydawały się najpiękniejsze na świecie. Zwłaszcza miękkie przejście miedzy czerwonym i żółtym, które po wypaleniu szkliwa tworzyły gradient.

Mieszał szklany proszek, wodę i tlenek miedzi, w naczyniu powstawała maź o konsystencji śmietany. Wypełniał nią niepokolorowane dotąd miejsca kaflowego dekoru. To niemiecko logiczne, że do kwiatów dobrał zielone tło, bo kwiaty rosną na łące. Może gdyby zamawiali je Francuzi, odważyłby się na bardziej fikuśne zestawienie. Kafle jednak miały pokryć ściany jednego z szerokich wejść do kamienicy czynszowej w Breslau, gdzie zamieszkają pewnie całkiem zamożne rodziny. Nie wiedział dlaczego wyobraził sobie jak wystrojone matki stukające obcasami podziwiają opracowywany przez niego wzór wraz z córkami, które ubrały przed chwilą w jasnoróżowe sukienki i zawiązały im białe kokardy we włosach. Mniejsze dzieci pokazują go rodzicom grubymi paluszkami. Starsze przechodzą obok nich obojętnie, wracając z lekcji gry na pianinie. Sąsiedzi chodzą razem do teatru, czasem spotkają się na dancingach w jednych z lokali na Der Ring. Wysoko cenią czystość, toteż i reagują, gdy tylko ktoś spróbuję ją zmącić. Z grzecznością odnoszą się do nieznajomych, ale pilnują, by zawsze skutecznie trafili do wyjścia z ich kamienicy.

Gdyby Jörg wiedział, że dożyje takich czasów... Ocalały budynek zapełni się po brzeg przyjezdnymi. Na każde mieszkanie przypadnie po kilka małżeństw, bo z oszczędności miejsca każdy pokój będzie zamieszkany przez kogo innego. Wielu z nich pomyśli o skorzystaniu z gotowego materiału ceramicznego, który można pozyskać z korytarza. Zrezygnują z kaflowania łazienki dzwonkami tylko dlatego, że płytki są solidnie przyklejone do ściany i trudno je teraz odbić w całości. Przez lata do klatki schodowej będzie mógł się dostać przypadkowy przechodzień, a nawet amator wysokoprocentowych trunków szukający ustronnego miejsca do ich spożycia. Tradycyjne porządki zastąpią prowizoryczne - mieszkańców, którzy zadbają o czystość korytarza, jeśli akurat ich kolej nie pokryje się z dyżurem sprzątania w kościele. Dzieci będą pisać brzydkie słowa długopisami po ścianach, a później nawet mazakami po kaflach, bo te nie dość, że są wspólne (znaczy niczyje), to jeszcze były już "za Niemca". W kolejnym pokoleniu urodzi się ktoś, kto trafi na dzwonki przy okazji osobistego odbioru przesyłki po transakcji w serwisie aukcyjnym. Doceni i zrobi zdjęcia komórką, podeśle gdzie trzeba.

Odtąd zaglądać będą inni. Niektórzy z aparatem. I patrzeć jak w tą wesołą łąkę wjeżdża znienacka skrzynka z agregatem. Kto będzie dbał o poniemieckie kwiatki?












Wrocław | Huby

Pochodzenie: Tonindustrie Offstein Albertwerke, Offstein i Wormacja, Niemcy, 1900 r. 





0 comments:

Prześlij komentarz