kafel #34


Wydawało się, że wszystko pójdzie gładko. Rzut oka. Są. Moment, no może dwa. Byymm łiłiłiłi, drzwi się otwierają. "Dzień dobry, ładne kafle. Dziękuję." Cyk, cyk.

"To wchodzi się czy wychodzi?" - zniecierpliwiony głos pani o siwych, kręconych, krótko przystrzyżonych włosach przerywa chwilę radości. "Zrobię tylko zdjęcie." Głęboki oddech, a dalej cisza. Obserwacja w ciszy, którą niezawodnie tnie migawka. I jeszcze więcej obserwacji.

Ok, mam dosłownie kilka zdjęć, ale wychodzę stąd. Nie jestem tu po to, by być intruzem. Łiłiłi baaach! Gdy tylko samozamykacz kończy wykonywać swoją pracę, z twarzy napotkanej osoby znika napięcie. "Te kafelki jeszcze poniemieckie. Pamiętam, bo wprowadzilam się po wojnie. A kamienica do remontu w latach pięćdziesiątych oddana, na początku." Wschodniopolski akcent dodaje wypowiedzi uroku. Znikam, a pani odprowadza mnie wzrokiem. Później okazuje się, że na zdjęcia nie da się patrzeć.

Wracam następnego dnia. I dzięki temu zauważam inne, niedomknięte drzwi. Za chwilę w korytarzu znajduję kafla #32. Znacie historię? No ale zostało jeszcze coś. Czekam.

Pomagam wnieść wózek z zakupami i tym razem robię zdjęć do woli. Widocznie wtapiam się w krajobraz, bo już dziewczyna i puchaty pies mijają mnie niewzruszeni :)

Myślicie, że warto było wracać?













Wrocław | Ołbin