Pamiętam, że przy placu Bema zamiast biurowca był placyk, gdzie rosły mirabelki. Pod drzewami stały ławki o betonowych konstrukcjach i siedziskach z desek pomalowanych olejną na zielono. Mało kto na nich siadał. Zwykle ludzie przechodzili wydeptaną na skos ścieżką, potrzebną do przedłużenia ulicy Kilińskiego. Poza tym plac był opustoszały. Drzew było znacznie za mało, żeby dały cień w upalne lato i chroniły w deszcz, więc w powietrzu unosił się kurz lub pod nogami powstawało błoto. Dojrzałe owoce jesienią spadały i leżały rozdeptane na ziemi bez trawy. Bardzo ładnie pachniały.
Kto posadził mirabelki przy placu Bema?
Lubię myśleć, że była to pani Hela z Prusa. Nie jest prawdziwa, ale składa się z cech wielu spotkanych w tej okolicy osób. Co rano w parku Tołpy karmi gołębie, jak kiedyś karmiła ptaki w jej rodzinnych stronach, na wsi. Wciąż potrzebuje czuć się, jak u siebie. W pierwszych latach po wojnie na jej balkonie mieszkały kozy, a w mieszkaniu hodowała kury. Teraz na działce ma cztery drzewa - wiśnie i mirabelki. Wybiera się na zakupy ciągnąc za sobą materiałową torbę na kółkach. Przechodzi obojętnie obok śladów, jakie w budynkach zostawiły pociski, dawno nie działa na nią urok kafli w wejściu do jej kamienicy. Są tam, odkąd przyjechała.
Czasem odwiedza plac Bema. Pracowała w okolicy. Jest ładnie, ludzie spędzają tu miło czas. Kawiarnie wystawiają swoje stoliki na zewnątrz. Czy nie o to chodziło pani Heli? Może za parę lat równie przyjemnie będzie u niej, na Prusa. Na razie nikt jeszcze nie zadbał o mirabelki.
Wrocław | Ołbin
0 comments:
Prześlij komentarz