- Chodź, zobaczysz. Te kafle wymiatają. To mój top 5. Moje podium. - mówi chłopak pchając wózek z malutkim dzieckiem.
- Moje też - dodaje ona i kiwając głową rzuca wymowne spojrzenie spod okularów.
No to idę  z coraz większą ciekawością, próbując utrzymać równowagę na nierównym krawężniku. Myślę, jaki pociąga ich klimat, czy będzie unikalnie, artystycznie, prosto? Brudno / czysto? Czy zaskoczy mnie wzór?

Wskakujemy tylko za drzwi (wózek blokuje samozamykacz), a zanosi nas prawie do Berlina. Czujemy to, w tym specyficznym mikroklimacie grają Beethovena równocześnie z Modern Talking, jedzą wursty z musztardą (dostępne też w wersji sojowej) i farbują sobie na niebiesko włosy - te, z nieogolonej części głowy. Kafle są mieszczańskie, kwieciste, dostojne. Posadzka - trochę ekstrawagancka i tak świetnie zachowana, że szkoda ją deptać.

Może Thomas Anders znów zaśpiewał o ton za wysoko 'Cheri, Cheri Lady', bo z za wewnętrznych drzwi usłyszeliśmy kroki. Wywołany cichymi dźwiękami naszych rozmów (dziecko cały czas spało) Pan w kapciach i domowych spodenkach za pomocą kilku pytań i westchnień dał nam do zrozumienia, żebyśmy poszli.

Po tym, jak za progiem wróciliśmy do Wrocławia, szliśmy moment w ciszy.
- I jak? - pyta mnie odwracając się przez ramię zadowolony z siebie chłopak.
- No jak to "jak"? Najlepiej! - odpowiada ona, nie czekając na moją wypowiedź.












Pozdrawiam uroczą rodzinę  K. :)

Wrocław | Huby